Zapiski z podróży Pana Profesora Tadeusza Tomana – anglisty w I LO
Myśl to wielce niepokojąca i przyznaję, że prześladuje autora tych słów przed każdym kolejnym wyjazdem do Londynu: kłopot w tym mianowicie, że nie sposób pokazać wszystkiego, co warte zobaczenia w przeciągu kilku dni w mieście, o którym dr Samuel Johnson powiedział : „When a man is tired of London, he is tired of life.”
Pomimo tych rozterek, wyruszyliśmy 17-go września na spotkanie z magią miasta, które przyciąga niczym magnes, począwszy od londyńskiej mgły otaczającej miasto z wysokości Greenwich, wieżowce Canary Wharf czy trochę nostalgiczne piękno najszybszego żaglowca w historii – Cutty Sark, aż do dostojnego Tower of London z krukami w czyich dziobach leży przyszłość monarchii, nie bez domieszki grozy średniowiecznych szafotów, które nie znały litości, ale też i Royal Jewels z największym diamentem świata! A przecież był też rejs po Tamizie i wizyta na Kings Cross, stacji gdzie na przystanku 9¾ początkujący czarodziej wyjeżdżał na naukę tajemnej wiedzy. To tylko pierwszy dzień naszej przygody, zakończony kolacją w której niczego nie brakło na talerzach i wyłącznie dwuosobowymi pokojami w Gatwick Britannia Hotel.
Następne dni to kolejne atrakcje i błękitne niebo nad Londynem. Czasem tylko żal, że na National Gallery mamy tylko dwie godziny i że nie wystarczy czasu na St. Paul’s Cathedral, British Museum czy zamek w Winsdorze. Magia trwa do ostatniego dnia w uroczym Canterbury z dala od zgiełku miasta, do którego przecież będziemy wracać jeszcze nie raz. Może to i dobrze, że przepływamy La Manche w nocy i nie widać białych cliffów Dover. Przecież wrócimy …