Parasola nie zabieram … zapiski z Toskanii


Kategorie
Aktualności Miedzynarodowo

„Parasola nie zabieram”, kategorycznie postanowiłem, nie chcąc kusić licha, wciąż mając w pamięci ubiegłoroczną ulewę jaką potraktowała nas Wenecja…

            Lało już kiedy wsiadaliśmy do autokaru! Niewiele lepiej było w Rimini w trakcie powitalnego spaceru i nawet lody nie były dla ochłody a ciężkie chmury nie przestawały się gromadzić nad naszymi głowami.

„Always look on the bright side of life”, mruczałem pod nosem zmierzając wąskie uliczki San Marino, pełne kolorowych sklepików. Nikt już tutaj nie świętował pierwszego w historii zwycięstwa (1:0 nad Lichtensteinem) narodowej drużyny piłkarskiej, pytanie, gdzie na tej górze upchano stadion? Ciekawe ilu z was go zauważyło, w każdym razie zapewniam, że jest!

I wtedy, w sukurs przyszli Francesca i Paolo, nieważne, że Dante umieścił ich w drugim kręgu piekielnym…. Fakt, że nagle nad nami zrobiło się niebiesko i słonecznie a kurtki i inne ocieplacze stopniowo przeszły do historii, jeśli zaś o niej mowa, to średniowieczny zamek Gradara był celem naszej pierwszej, nie ostatniej, podróży w czasie. Ta imponująca twierdza powstała w XII wieku i świetnie się trzyma do dziś choć w sali tortur wieje grozą a dociekliwi wiedzą w której z komnat doszło do podwójnej tragedii!

Matematyczno-fizycznie patrząc, wieża w Pizie, powinna dawno runąć, dokładniej przy nachyleniu 5.44 metra. W przeszłości sięgało ono 5.5 metra a wieża nadal stoi dzięki podmokłemu gruntowi, na którym ją wzniesiono, a który z kolei amortyzuje odchylenie od pionu. Nie brak tu również ludzkiej ręki, a konkretnie pomysłowości polskiego profesora Michele Jemiołkowskiego, który nie tylko zmniejszył odchylenie do 4.1 metra ale mógłby nawet wieżę całkowicie wyprostować, tyle że gospodarze miasta utraciliby atrakcję turystyczną… Rzecz jasna, nie jedyną bo Piazza del Duomo (Plac Cudów) w Pizie, to również wspaniałe Baptysterium (największe we Włoszech) a przede wszystkim XI-to wieczna Katedra, Santa Maria Assunta.

Niejako poza konkursem, nieco mniej poważnie: cokolwiek bym zrobił bądź nie zrobił, włoskie espresso, nawet to ze stacji benzynowej i tak będzie lepsze. Cóż, próbuje dalej…

Słońce wyszło na dobre, więc czas na plażę. Przed nami szumi, choć już spokojnie, Morze Tyrreńskie a za plecami wciąż ośnieżone alpejskie szczyty. Tak już będzie do końca, nie wiadomo na czym najpierw oko zawiesić! Magia trwa w hotelu Monti, wysoko w górach.

Kolejny dzień nie przynosi zawodu, na niebie ani chmurki! Siena. Niegdyś rywalizowała z Florencją, niestety po zarazie z 1348 roku, nie odzyskała dawnej świetności co dziś jest jej wielką zaletą bo znowu czas się cofnął i spacerujemy po uliczkach średniowiecznego miasta. Odwiedzamy gotycką Katedrę, która w zamierzeniu miała stanowić jedynie transept dla największej świątyni świata. Dżuma niestety zniweczyła te plany. Wewnątrz same wspaniałości – a między nimi rzeźby Michała Anioła i Donatella. A w małym sklepiku koło Piazza del Campo jest mydło lawendowe o którym nie wolno mi zapomnieć!

Ceglasta kopuła bazyliki Santa Maria del Fiore, dzieło genialnego architekta Philippe Brunelleschiego, sprawia że we Florencji trudno się zgubić bo jak pisze w swoich Gawędach o Sztuce Bożena Fabiani (polecam) przypomina wieloryba w otoczeniu ławicy małych rybek. Widzę ja nawet z okna Galerii Uffizi, którą odwiedziłem, choć niestety, tylko na krótko. To blisko Ponte Vecchio, słynnego mostu, niegdyś zwanego mostem rzeźników. Pech sprawił, że jeden z pałaców Medyceuszy znajdował się 400 metrów od mostu, więc, ze względu na zapach zabroniono tam handlu mięsem i tak powstał Most Złotników.

A na parkingu daleko bardziej przyziemna refleksja: pamiętam jeszcze czasy, gdy polskie autokary były łatwe do rozpoznania i to bynajmniej nie ze względu na urodę. Dzisiaj, nasz to miss parkingu! Przy okazji warto wspomnieć o kierowcach, którzy robią dla nas znacznie więcej niż prowadzenie autokaru.

Wenecja. Słońce dalej nam sprzyja. Płyniemy na wyspę Burano, znanej z kolorowych domków, podobno kolory te miały ułatwić rybakom wracającym z połowu trafić do tych właściwych… Po prawdzie, to mógłbym tu zamieszkać, nawet bez Internetu i zasięgu telefonu. Przykro, bo za jakiś czas, miejsce to jak i całą Wenecję zaleje woda. Już dziś można zobaczyć na ulicach składane podesty, które rozkłada się, gdy jej poziom się podnosi.

Zabawne, ale przez długi czas kojarzyłem Most Westchnień z romantycznymi uniesieniami zakochanych, a tymczasem wzdychali tam skazańcy, którzy przechodząc przez niego, widzieli słońce po raz, być może, ostatni.

Niedaleko Placu Św. Marka, pan Ryszard, któremu warto pewno poświęcić osobny artykuł, zaprasza nas do gondoli. Wszystkie pomalowane są na czarno co wraz ze złoceniami czyni nieco trumienne wrażenie a gondolier nie śpiewa neapolitańskich canzon, ale jest zwyczajnie pięknie.

Niestety, za kilka godzin wyruszymy w podróż powrotną, choć magia Toskanii pozostanie na długo. „Zwiedzanie nieznanych miejsc zawsze nasuwa myśl o możliwości zwiedzania innych nieznanych” napisał Frances Mayes („Pod Słońcem Toskanii”) Być może więc za rok, Wielka Księga znów zechce się otworzyć na właściwej stronie o właściwym czasie?

PS. Skoro już tak się rozgadałem, to, dla miłośników książek, jeszcze kilka tytułów, które ostatnio wpadły mi w ręce:

–    Frances Mayes – Pod słońcem Toskanii

–    Bożena Fabiani – Gawędy o Sztuce (wiele tomów)

–    Lucie Tournebize – Magical Venice – The Hedonist Guide

–    Paul Strathern – Wenecja – Od Marco Polo do Casanowy

–    Paul Strathern – Florencja – Od Dantego do Galileusza

–    Marco Polo – Opisanie Świata

–    Sławomir Koper – Niezwykła Toskania

–    Ks. Witold Kawecki – Toskania jakiej nie znacie

–    Jane Stevenson – Siena

–    Langton Douglas – A History of Siena

–    Giovanna Mani – Unforgettable Florence

Autor tekstu: Tadeusz Toman – anglista z I LO